Co ten Netflix?

Netflix_Logo_DigitalVideo_0701Dość niedawno przez polski kawałek sieci przewaliła się jedna informacja – „Netflix wchodzi do Polski”. Szok, pisk dziewczyn, staniki lecą na scenę. Ogólnointernetowa radość bo oto nasz kraj przestaje być zaściankiem świata i dostajemy dostęp do filmowo-serialowego raju. Zaraz potem przez polski kawałek sieci przewaliła się kolejna fala – tym razem hejtu.

Ale od początku – czym w zasadzie ten Netflix jest? Najkrócej można go opisać jako wypożyczalnia filmów i seriali, która dodatkowo pozwala na dostęp do swoich zasobów poprzez internet. Płacimy comiesięczny abonament i w zamian otrzymujemy dostęp do bazy filmów. Dowolny tytuł możemy strumieniować na swoje urządzenie – komputer, telewizor bądź tablet. Oczywiście jest kilka planów płatniczych w zależności od tego co nam trzeba. Netflix zajmuje się także produkcją swoich materiałów. Wspomnieć wystarczy choćby bardzo głośne House of Cards. Więc o co cały ten hejt? O niezrozumienie.

Netflix do stycznia 2016 roku dostępny był tylko w wybranych krajach. Tajemnicą poliszynela był fakt, iż sporo osób korzystało z różnego rodzaju rozwiązań by omijać blokadę regionalną i uzyskać dostęp do amerykańskich zasobów firmy. Oczywiście normalnie płacąc abonament. Czemu amerykańskich? Otóż każdy kraj ma oddzielną ofertę programową. Zależna ona jest od licencji. Oznacza to, że w wersji amerykańskiej znajdziemy pozycje, których nie ma na przykład wersja kanadyjska. I odwrotnie. Tak tak, są pozycje które nie są dostępne w USA, a mają je inne kraje. Stąd nie dziwi radość na wieść o tym, iż Netflix oficjalnie „wchodzi do Polski”. Tutaj jednak następuje pierwsze niezrozumienie.

Netflix wcale nie wszedł do Polski. On po prostu zniósł blokadę regionalną dla 130 krajów. W tym Polski. Co to oznacza? Ano to, że wykonał dopiero pierwszy krok – podejrzewam że w celu sondowania rynku i zainteresowania. Stąd wszelkie krzyki o tym, że ceny w euro, że oferta gorsza od amerykańskiej, w końcu o małą ofertę polskojęzyczną – są nie dość że przedwczesne, to mocno przesadzone. Z tego co obserwuję, to dość regularnie pojawiają się kolejne produkcje, które otrzymują polskiego lektora i/lub napisy. Z niedawnych słów dyrektora komunikacji Netflixa na Europę, Środkowy Wschód i Afrykę – cały czas dokładają kolejne. I to nie tylko dla naszego języka. Bo przypominam – jesteśmy jednym ze 130-tu krajów w jakim pojawił się serwis.

Oferta „gorsza” niż na innych rynkach? Tak i nie – jak pisałem na początku – wszystko zależy od spraw licencji w danym kraju. Tak się złożyło, że sztandarowy House of Cards „należy” u nas do innego dystrybutora. Jak będzie z najnowszym sezonem i kiedy pojawią się starsze – nie wiadomo. Aby się tego dowiedzieć trzeba by było poczytać umowy licencyjne między firmami. Nie widziałem żeby były gdzieś dostępne publicznie. Mamy więc ofertę nie tyle gorszą, co inną. Identycznie jak inne kraje. Wystarczy chwila szukania by odszukać nawet wpisy innych na ten temat. Jasne, może się to komuś nie podobać, ale tak jest. Nawet UK ma mniej niż USA. Jak ktoś narzeka na to, to pewnie narzeka także na usługi „konsolowe”. Przecież nawet PS Store jest różny.

Kolejną falą hejtu był język polski. Ok, jest mało. Ale czy to na prawdę aż taki problem? Ciężko mi sobie wyobrazić ludzi, którzy aktywnie korzystają z internetu i nie znają języka. Rozumiem, że łatwiej „po swojemu” i nie wszystkie niuanse łatwo jest wyłapać. Ale nie przesadzajmy – angielskie napisy i można spokojnie zacząć szlifowanie języka. Dla bardzo wybrednych – są przecież już pozycje przetłumaczone. To trochę takie czepianie na siłę, jak do tego że strona jest po angielsku a ceny w euro. Cały czas chcieliśmy do Europy. A teraz nagle co? Bo to pierwsza usługa płacona w obcej walucie? Amazon też długo nie oferował polskich złotych.

Słyszałem tż głosy o tym, jakoby oferta była „biedna”. Że wszystko „stare”. No w zasadzie to jest argument. Jeśli ktoś korzysta już z „zagranicznego” Netflixa albo ściąga filmy i seriale z netu – to wszystko dla niego będzie „stare”. Zupełną parodią jest też jak narzekają na to wszystko osoby, które mają abonament… ale w USA, przez VPN-a. Tam, jak rozumiem, cena w dolarach, brak polskich napisów czy strony nie jest nagle problemem? Ciekawe.

Czy należy więc skakać z radości? Nie, od tego też jestem daleki. Ale daleki też jestem od bezmyślnego hejtowania. Przypomnę – Netflix zrobił pierwszy krok w 130-tu krajach. Polska nie jest jakimś wyjątkowym rynkiem, który będzie traktowany wyjątkowo. Jesteśmy jednym z wielu. O tym, jaka będzie przyszłość serwisu u nas, możemy porozmawiać za pół roku albo i rok. Gdy poobserwujemy jakie są jego kolejne kroki. A nie w niecały miesiąc po odblokowaniu.

Tagi:

O Chavez