Kompania braci

bobW zasadzie nie wiem co nas skłoniło do ponownego obejrzenia Kompani Braci. Bo jeśli mnie pamięć nie myli, to ostatni raz całą serię widzieliśmy gdzieś w okolicach 2008 roku. A tu tak nagle pyk – i dziesięć odcinków minęło nawet nie wiem kiedy. I smutek został że tak szybko.

Gdyby ktoś kompletnie nie wiedział o czym mówię – Kompania Braci to dziesięcioodcinkowy mini serial produkcji HBO. Opowiada o losach żołnierzy kompanii E 506 pułku 101 dywizji powietrznodesantowej. Odpowiedzialnym za niego jest duet Hanks i Spielberg, zaś całość oparta została na książce Ambrose’a pod tym samym tytułem.

Przygodę z żołnierzami rozpoczynamy w przeddzień inwazji na Normandię. Tylko po to w zasadzie, by zaraz przy pomocy retrospekcji przenieść się do początkowych dni ich szkolenia. Mordercze treningi pod okiem sadystycznego kapitana Sobela stworzyły ze zgrai chłopaków najlepszą kompanię w całej dywizji. Paradoksalnie to, na co wszyscy narzekali podczas szkoleń, stało się ich największym atutem. Oczywiście fabularnie można się domyśleć co dzieje się dalej. Będziemy śledzili szlak bojowy kompanii E. Przez Normandię, operację Market-Garden, aż po kontrofensywę w Ardenach i wejście do Niemiec i Austrii.

Wydaje się, że 10 odcinków to dość niewiele jak na tak bogatą historię oddziału. Twórcy zastosowali jednak dość ciekawe rozwiązania. Praktycznie każdy odcinek skupia się na innym żołnierzu. Jest niejako „opowiadany” z jego perspektywy. Gdyby się dłużej zastanowić, to może ze dwa albo trzy odcinki wyłamywały się z tego schematu. Sprawiło to, że z jednej strony opowiadana historia jest spójna, z drugiej zaś wprowadziło urozmaicony sposób narracji. Podczas oglądania serialu nie sposób się nudzić.

Oczywiście duża zasługa w tym też samej realizacji. „Patenty” zaczerpnięte z Szeregowca Ryan’a tutaj dopracowano do perfekcji. Zaczynając od dynamicznej kamery, która „jest” w środku bitwy, poprzez ukazanie niezwykłego okrucieństwa wojny, aż po niesamowitą dbałość o wszelkie szczegóły. Tak, czytałem różnego rodzaju listy „wpadek”. Ja niestety nie jestem takim maniakiem żeby rozpoznać fakt, iż dany bagnet ukazany w 43 roku powstał dopiero w 44. Ale ok, purystów historycznych może co nieco obruszyć. Ja byłem po prostu po ogromnym wrażeniem realizacji. Brudne i zniszczone mundury, sposób poruszania się aktorów, rekwizyty, plany zdjęciowe – mistrzostwo świata. Ciężko momentami uwierzyć, że seria premierę miała w 2001 roku.

Właśnie – aktorzy – to zupełnie odrębny temat. Autorzy postanowili – całkiem słusznie moim zdaniem – nie stawiać na wielkie sprawdzone nazwiska. Zatrudniono tych mniej znanych, ale nie mniej zdolnych. Zresztą sporo z nich to dzisiaj znane nazwiska. Po aktorach widać w każdym razie wiele godzin przygotować do roli. Widać efekt szkolenia, jakie przeszli przed rozpoczęciem zdjęć. Co więcej, starano się dobierać ich tak, by byli podobni do prawdziwych postaci które grają. Muszę przyznać, że w kilku przypadkach wyszło wręcz fenomenalnie.

Tak, Kompania braci to jeden z tych seriali, które zdecydowanie warto i wypada znać. Sposób w jaki została ukazana w nim wojna jest czymś nowym dla tego rodzaju medium. Do tego rzadko pokazywane w telewizji „trudne tematy” wojenne, jak niechęć do oficerów, zabijanie jenców czy szabrowanie. Ambrose nie wybiela nikogo, za co mu chwała, a twórcy postanowili pozostać wierni książkowemu pierwowzorowi. Nie bez powodu serial ten jest moim ulubionym obrazem wojennym – zaraz za nim plasuje się Helikopter w ogniu, o którym też pewnie kiedyś coś skrobnę.

O Chavez