Decyzja Cezara

kosoglosCzytałem, czytałem, czytałem i się doczytałem do końca. Kosogłos to trzeci tom trylogii Igrzyska śmierci. Do znudzenia będę więc przypominał, że z całych sił staram się nie wrzucać spoilerów fabularnych. Wszystkiego jednak nie uniknę, więc jeśli nie czytaliście poprzednich dwóch tomów, może poprzestańcie zapoznawanie się z wpisem w tym miejscu.

W pierścieniu ognia zakończyło się twistem fabularnym, który moim zdaniem był najlepszą częścią książki. Kosogłos płynnie wprowadza nas więc w całkowicie nowe realia i wyjaśnia co tak właściwie się stało. Liczne plotki dotyczące trzynastki okazały się prawdziwe i w końcu po tylu latach mieszkańcy postanowili dać czynny opór Kapitolowi. Oczywiście do walki jako żywy symbol sprzeciwu włączona zostaje główna bohaterka. Która – jakżeby inaczej – dodatkowo przeżywa wewnętrzne konflikty. Komu ufać, kogo kochać.

Największą zaletą Kosogłosa jest przełamanie schematu. Wychodzimy z areny i wkraczamy na pole bitwy. Przynajmniej do czasu, ale o tym za chwilę. Otrzymujemy opis życia w nowym miejscu, próbę przystosowania się do specyficznych warunków. Tym razem przeżyć oznacza stawić opór wrogowi. Przy czym Katniss znowu jest raczej popychadłem niż panią własnego losu. Znowu działa deus ex machina i bohaterka jest zawsze tam gdzie trzeba by zrobić to co należy. Bywa to trochę nużące.

Na plus na pewno należy zapisać przemaglowanie bohaterów przez autorkę. Każdy w jakiś sposób ucierpiał, czy to fizycznie czy psychicznie. Do tego trup ściele się gęsto i momentami można odnieść wrażenie, że wzorce Collins brała od Martina. Niestety tutaj śmierć jest na ogól dużo bardziej szlachetna i ma jakiś cel. Kolejne niestety to fakt, że wraz z rozwojem akcji znowu wpada się w schemat. Atak na Kapitol, który okazuje się kolejną areną. Włącznie z pułapkami. Pozostaje lekkie uczucie żalu, że można było dalej iść w stronę konfliktu zbrojnego i propagandowego.

To co rozczarowuje najbardziej to spora przewidywalność. Poza „trupami” praktycznie wiemy co się będzie działo za kilka stron. Owszem, nie byłem pewien zakończenia – przynajmniej do pewnego momentu. Plusem jest chęć „zaciemniania” całej sytuacji i podrzucania dużej ilości potencjalnych rozwiązań. A przy tym nie zawsze jest powiedziane wprost, które jest prawdziwe. Kolejny raz za to zirytowała mnie „kurtyna”. Chodzi mi o to, że gdy tylko coś zaczyna się dziać, gdy fabuła przyspiesza i zaczynają się pojawiać kolejne wątki, to bohaterka obrywa i traci przytomność. No kurde. I oczywiście po przebudzeniu jest już po wszystkim.

Mam jak widać mieszane odczucia tak do Kosogłosa jak i do całej serii. Z jednej strony to lekka młodzieżowa lektura, od której momentami chyba zbyt wiele oczekiwałem. Z drugiej są w niej elementy, które mogą zirytować. Na pewno jestem zadowolony z samego zakończenia, bo te autorce się udało. Wiem jednak, że do ponownej lektury raczej nie wrócę.

O Chavez