Bańka pękła

bubbleCzekałem czekałem i się doczekałem. Po [geim] i [buzz] przyszła pora na [bubble], czyli zakończenie trylogii. Ok, trochę już zapomniałem co się dotychczas działo, więc nieco musiałem sobie odświeżyć pamięć. Oczywiście od razu ostrzegam – no ciężko mówić o trzecim tomie nie zdradzając fabuły dwóch poprzednich. Więc dalej czytacie na własną odpowiedzialność. A całą serię i tak polecam.

Ciągle zapominam jak seria jest określana przez profesjonalistów. Ja w każdym razie stosuję termin techno-thriller. Bo, jeśli ktoś nie pamięta, Anders de la Motte całość fabuły osadził we współczesnej Szwecji, w dodatku bardzo „zinformatyzowanej”. Technologia przenika coraz bardziej nasze życie – wpływając na nie czy tego chcemy, czy nie. Rebecca „odpoczywa” od państwowej posady starając się znaleźć swoje miejsce w prywatnej firmie ochroniarskiej. HP popada w kolejne fazy paranoi, a Gra zdaje się przypominać o nim. W tle tego wszystkiego przewija się tajemnicza historia ojca tych dwojga.

Najkrócej można powiedzieć – dzieje się.

Autor oczywiście znowu nie daje nam chwili wytchnienia i komplikuje życie tych dwojga na milion możliwych sposobów. HP dalej został chaotycznym paranoikiem, który choć zdaje sobie sprawę z własnej bezmyślności, dalej brnie w – nomen omen – grę. Dużo bardziej poukładana Rebecca znowu stara się pomóc nie tylko sobie, ale także bratu. Do tego wszystkiego wrzucono przewijającego się do tej pory wujka, który zdaje się wiedzieć bardzo dużo o przeszłości ich ojca.

Styl pisania nic się nie zmienił. W książkach dużo jest angielskich wtrąceń czy słów bezpośrednio zaczerpniętych z sieci. Ponownie język którym opisywane są wydarzenia związane z Rebecca jest spójny, poukładany i logiczny. By parę stron dalej przejść w pozornie chaotyczny opis poczynań HP. Ciągle buduje to bardzo dobry klimat książki. Motte coraz bardziej zagłębia się w technikalia samej Gry, przy czym nie stosuje tutaj technobełkotu. Przeciętny czytelnik, nie obeznany z tematyką zabezpieczeń, bez problemu wszystko zrozumie, przez co można przymknąć oko na pewne uproszczenia jakie zastosował.

To co cieszy mnie najbardziej, to coraz mniejszy pierwiastek deus ex machina. Więcej nawet powiem – sporo z wydarzeń, które miały miejsce w poprzednich tomach, tutaj znajduje wyjaśnienie. Ok, sama końcówka i sposób zakończenia historii może nieco rozczarowuje. Ale prowadzenie wątków fabularnych, splatanie ich i ukazywanie wspólnych mianowników by logicznie je uargumentować robią pozytywne wrażenie. Teraz widać, że autor całość musiał mieć dobrze opracowaną już przy pisaniu pierwszej książki.

Ja polecam.Tak jak polecałem dwie pierwsze, tak i zakończenie jest zdecydowanie warte poznania. Szczególnie, że znowu książkę czyta się błyskawicznie. Teraz tylko czekam innych pozycji tego autora.

PS. książkę do poczytania podrzucił Woblink.

O Chavez