Zombie po raz trzeci

worldwarzfilmTak się jakoś złożyło, że miesiąc temu pisałem o książce World War Z. Teraz w tygodniu dopiero co poleciały moje wrażenia po graniu w Dead Island: Riptide. I jakby zombiaków było mało, w sobotę byliśmy na World War Z w formie filmowej, z Bradem Pittem w roli głównej.

I zacznijmy od tego, że gdyby ktoś kompletnie nie śledził żadnych informacji o filmie, to z książką ma bardzo niewiele wspólnego. Ok, mamy tajemniczy wirus, który zamienia ludzi w zombiaki. Epidemia opanowuje cały świat. I na tym w zasadzie podobieństwa się kończą. Później w zasadzie wyłapiemy pojedyncze mrugnięcia okiem w stronę książki, jak choćby psy czy sytuację w Izraelu.

Ok, o czym w takim razie jest film? To historia byłego wysłannika ONZ, Gerry’ego Lane’a, który stara się wraz z rodziną przetrwać w opanowanym zarazą świecie. Szybko jednak zgłaszają się do niego dawni pracodawcy z propozycją nie do odrzucenia. Ma towarzyszyć w ekspedycji, która ma dotrzeć do pierwszej ofiary i postarać się pracować skuteczną broń przeciw zarazie. W zamian jego rodzina będzie mogła pozostać w bezpiecznym miejscu.

Oczywiście wszystko pójdzie nie tak jak powinno i Gerry będzie musiał przemieszczać się między paroma miejscami. Nie będę jednak zdradzał całej fabuły, nawet pomimo tego, że jest ona raczej dość przewidywalna. W paru miejscach nawet aż za bardzo, bo widz domyśla się, co się musi stać w takim filmie (motyw z telefonem na lotnisku). Niewątpliwą zaletą jest jednak tempo. Praktycznie od razu trafiamy w środek akcji. W filmie praktycznie nie ma zbędnych czy przegadanych scen, dzięki czemu przez cały seans się praktycznie nie nudziłem.

war-heliosWorld War Z to w zasadzie film jednego aktora. Brad Pitt jest centralną postacią, wokół której kręci się cała akcja. I trzeba przyznać, że podołał on zadaniu. Nie czułem „przesytu” jego osobą, a i grze aktorskiej nie mam nic do zarzucenia. I tak, w dwóch momentach reżyserowi udało się nas przestraszyć.

Szufladkowanie – to jest chyba największa bolączka filmu. To zdecydowanie nie jest horror. Raczej przygodowy film akcji. Dużo biegania, strzelania i ogólnego chaosu. Z efektami specjalnymi. Ale tego właśnie oczekiwałem. Lekkie kino rozrywkowe, bardzo w amerykańskim stylu. Choć nawet nie do końca, bo patosu było bardzo niewiele. Całość wyszła bardzo strawna. O ile ktoś oczywiście nie oczekiwał ekranizacji książki albo kina moralnego niepokoju. Dobry Pitt, dużo akcji, fajnie ukazane efekty zarazy. W sam raz na letnie popołudnie w kinie.

A jako ciekawostka – sieć kin Helios ma jakąś wakacyjną promocję na ceny biletów. Szkoda tylko, że dowiedzieliśmy się o tym dopiero przy kasie, bo pewnie byśmy już prędzej się na coś wybrali. Gratisowo wpada więc fotka biletów z tematyczną skórką od InstaPlace 🙂

O Chavez