Skyfall, czyli upadek Bonda?

Nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem filmów o Bondzie. Jasne, obejrzałem wszystkie i orientuje się, o jakie są założenia tak serii, jak i postaci. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wyczekuje premier kolejnych części. Nie mam też żadnych „ulubionych” czy „znienawidzonych” aktorów, wcielających się w rolę 007. Powiem więcej – Casino Royale bardzo mi się podobało, dużo bardziej niż Quantun of Solace.

To oczywiście za mało jeszcze, by śledzić prace nad Skyfall. Pewnie nie wybralibyśmy się do kina, gdyby nie tytułowa piosenka, wykonywana przez Adele i dość pozytywne recenzje znajomych. W ten oto sposób Skyfall jest mim pierwszym Bondem, którego zobaczyłem praktycznie w dzień krajowej premiery.

Dwa poprzednie filmy wprowadziły już powiew świeżości w wysłużoną markę, więc raczej nie spodziewałem się po najnowszej odsłonie jakichkolwiek radykalnych zmian. „Nowy Bond” utrzymuje tą konwencje i stara się „urealnić” postać.

Co tym razem? Były agent, obecnie geniusz zła (a jakże!) Raoul Silva, postanawia zemścić się na M oraz MI6. I to w zasadzie tyle, jeśli idzie o trzon fabuły. To, co na pewno można zaliczyć na jej plus, to duża doza prawdopodobieństwa. Owszem, jest trochę co najmniej dziwnych momentów (wagon metra?), ale nie zaobserwowałem jakiś kompletnych debilizmów.

Od strony tak wizualnej, jak i dźwiękowej, nie mam nic do zarzucenia. Powiem więcej – sceny w przeszklonym wieżowcu są wręcz genialne. Skojarzyły mi się z Łowcą androidów. Podobnie świetnie pokazana i rozegrana akcja w sądzie. Co do muzyki – motyw przewodni można posłuchać poniżej.

Wielkie brawa należą się także za grę aktorską. Javier Bardem jako Silva wypadł fenomenalnie. Także Craig nad wyraz wpisał się już w postać agenta 007. Mam szczerą nadzieję, że kolejny film także będzie z jego udziałem.

Gdybym powiedział, że to już wszystko – skłamałbym. Choć fabuła jest prosta, jest ona tylko jedną ze składowych całego filmu. Czemu? Bo to chyba najsmutniejszy Bond, jakiego oglądałem. Agent 007 starzeje się i zdaje sobie z tego sprawę. To już nie jest irracjonalne, sterylne i „ugrzecznione” kino akcji. I bardzo dobrze.

Bond nie jest niezniszczalny. Nie jest nietykalny, nie jest superagentem. To świetnie wyszkolony, ale ciągle człowiek. Ma swoje słabości, swoje przemyślenia i swoje problemy. I ta część to pokazuje. Reżyser, Sam Mendes, świetnie pokazał nie tylko jak on widzi cykl o Bondzie. W filmie umieszczono wiele nawiązań do poprzednich części, włącznie z kultowym motywem muzycznym.

Niektórzy zarzucają, że film za dużo czerpie z „nolanowego” Batmana. Że czarny charakter jak Joker, że złapanie i ucieczka. Możliwe, ale co z tego? Film się świetnie ogląda. Ani razu podczas seansu nie spojrzałem na zegarek. Nie ma tu tyle wybuchów i tyle akcji, ile w poprzednich częściach. Jest spokojniej, bardziej stonowanie, bardziej melancholijnie. Ale całościowo to się świetnie broni.

Skyfall bardzo mi się podobał i wiem, że wydanie na DVD zagości u nas na półce. A na deser, zwiastun:

O Chavez