Filmowo igrzyskujemy

pierscien-filmTym razem od opisu wersji książkowej upłynęło nieco więcej czasu, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia w wydaniu filmowym w końcu zostały obejrzane, stąd też czas na kilka słów o nich.

Jak może pamiętacie, drugi tom nie zrobił na mnie jakiegoś strasznie pozytywnego wrażenia. Stąd też chyba pewne „zwlekanie” by zobaczyć, jak udało się ekipie filmowej przenieść go na ekran. Bo oczywiście znowu pojawiają się ci sami aktorzy, jednak tym razem za kamerą stanął nie Ross, a Francis Lawrence (który swoją drogą ma także wyreżyserować ostatnią część). Zmieniono także scenarzystów.

Fabuła filmu pozostała – ponownie jak w pierwszej części – praktycznie wierną kopią swojego książkowego pierwowzoru. Jeśli nawet były jakieś większe różnice, to ja ich po prostu nie zauważyłem. A co do samych wydarzeń – uwaga będzie spoiler pierwszej części – po zwycięstwie na Arenie dwójka bohaterów przygotowuje się do parady zwycięzców. Odwiedzając wszystkie dystrykty pokazują, jak bardzo cieszą się całą sytuacją, a przynajmniej mają pokazywać. Niestety lud który zobaczył ich „nieposłuszeństwo” zaczyna coraz bardziej domagać się nowych porządków.

Tutaj nic nie zmienia się w stosunku do książki, więc znowu nieco spoilerów. Zostają wprowadzone restrykcje, a jubileuszowe igrzyska mają niespodziewaną zasadę – biorą w nich udział dotychczasowi zwycięzcy. W ten oto sposób mamy kalkę pierwszego filmu, gdzie najpierw mamy wprowadzenie, później trening, by w końcu wylądować na arenie. Ciężko oczywiście mieć za złe ekranizacji, że trzyma się średniej fabuły książki.

Najjaśniejszym punktem filmu jest tym razem zdecydowanie obsada. Do znanych twarzy dołączyły nowe, które wprost idealnie się wpasowały w scenariusz (jak choćby fenomenalna Jena Malone jako Johanna Mason). No i do tego – zmarły zdecydowanie za wcześnie – Philip Seymour Hoffman. Tak, od strony obsady nie można się do niczego przyczepić, nawet grający Peetę Josh Hutcherson „wyrobił się”. Całość uzupełniają efekty specjalne, których nie widać. Więc zdecydowanie od strony wizualnej także jest dobrze.

Jak wspominałem, książka nie wywarła na mnie szczególnie pozytywnego wrażenia. Pierwszy film też nie okazał się dziełem wybitnym. Tym razem jednak nie jest tak źle. Mało „przegadanych” scen, pokazanie nieco więcej świata, w którym toczy się fabuła. Jest to nieco paradoksalne, ale film podobał mi się dużo bardziej niż książka i ciężko mi wskazać jakieś konkretne argumenty. Może to kwestia przystępniejszego języka? Może aktorzy wczuwający się w swoje postaci dodali od siebie na tyle dużo, że stworzone kreacje wydają się wiarygodne?

Nie, to ciągle nie jest dzieło wybitne. Ale tym razem to już na prawdę dość solidny kawałek przyjemnego kina rozrywkowego. Aż wybierzemy się chyba do kina na premierę pierwszej części ekranizacji trzeciego tomu.

O Chavez