Po prostu Bond

spectreNa Spectre byliśmy już jakiś czas temu, ale jakoś nie spieszyło mi się z podzieleniem się dłuższymi wrażeniami. Powód był prosty – po świetnym Skyfall coś tutaj mi ewidentnie nie zagrało i musiałem zastanowić się co. I chyba wiem – James Bond, agent 007.

Nigdy nie byłem wielkim fanem przygód Bonda. Dobra, widziałem wszystkie filmy, ale jakoś nie uznawałem ich za dzieła wybitne. Ot takie przygodowe kino średnie, z często absurdalnymi lub zwyczajnie głupimi scenami akcji. Część lepiej zagrana, część gorzej. Zmieniło się to dopiero przy Casino Royale.

Daniel Craig jako nowy Bond. Reżyser Sam Mendes Martin Campbell (jak słusznie zauważył w komentarzu Bleddyn) postanowił dokonać niejakiego restartu serii. I tak oto widzimy początki naszego bohatera. Dodatkowo poszedł bardziej w realizm. Bond krwawi, po torturach ląduje w szpitalu, a scen absurdalnych jest jak na lekarstwo. I kupili mnie. Oczywiście potem wyszła część o której wszyscy zapominamy. A następnie kapitalny Skyfall.

I tak dochodzimy do Spectre. Potężna tajemnicza organizacja tej właśnie nazwie chce przejąć władzę nad światem. Kierowana przez… no dobra, nie będę spolierował. Fabuła w każdym razie jest bardzo „bondowska” – trzeba powstrzymać tych złych i może to zrobić tylko agent 007. Towarzyszyć mu oczywiście będą piękne panie, z czego jedna – Monica Belluci – tylko przez moment. Czemu więc tak nagłaśniają jej pojawienie się w filmie – nie wiem.

I niby wszystko gra – wybuchy, pościgi, walki, gadżety, podróże. I nie gra jednocześnie. Bo oto znalazłem powód, co mi nie pasowało w filmie. Bond znowu jest Bondem. Od czasów restartu to pierwszy film w którym nie mamy pokazanych problemów agenta 007, nie mamy jego prywatnej vendetty czy próby uporania się z przeszłością i własnym wiekiem. James jest znowu niezniszczalny i pełen werwy. Gra aktorska zeszła na drugi plan, na pierwszy wróciła akcja.

Z tego wszystkiego może wynikać, że film to dno i metr mułu. A to nie jest prawda. W moim prywatnym rankingu „craigowych” zajmuje 3 miejsce, po Skyfall i Casino Royale. Po bardzo dobrym wstępie film zaczyna być nieco chaotyczny. Zaczynamy poznawać motywy Bonda i ruszamy w szybką podróż po świecie. Ot skaczemy z miejsca w miejsce, przez co rośnie wrażenie iż scenariusz jest tylko pretekstem by pokazać ładne plenery i akcję. Nawet główny zły – który dodatkowo ma kilka smaczków dla znawców serii – wygląda jakby tworzony był bez pomysłu. Waltz robi wszystko by nadać mu nieco głębi. Tylko ciągle – to wszystko wydaje się tłem dla Bonda i wybuchów.

Mówię całkowicie poważnie – Spectre to nie jest zły film (choć piosenkę z czołówki ma tragiczną). To po prostu film inny niż poprzedzające. Wracający do korzeni serii niejako, gdzie gra aktorska wszystkich poza pozytywnymi bohaterami schodzi na drugi plan. Razem ze scenariuszem. Ale jeśli ktoś właśnie to lubił w serii i tego szuka – to powinien być Spectre bardzo zadowolony.

O Chavez