Potwory i spółka

godzillaSporo czasu minęło od momentu, kiedy opisywałem Pacific Rim. Nie ukrywałem, że film podobał mi się nawet pomimo faktu, iż nie grzeszył wyszukaną fabułą. Ba, dziwnych momentów było tam całkiem sporo a i tak bawiliśmy się dobrze. No ale tam były roboty i potwory. A w przypadku Godzilli mamy tylko potwory.

Nie jestem jakimś wielkim fanem tego ogromnego gada. Ot, widziałem kilka filmów, widziałem też nieszczęsną ostatnią próbę przeniesienia historii na duży ekran. I w sumie to Paulina jakoś bardziej wyczekiwała najnowszej odsłony. Ja ograniczałem się do oglądania trailerów, bo te były świetne. Dla nieobeznanych z tematem, Godzilla wywodzi się  japońskiej kultury i jest ogromnym gadem wyłaniającym się z oceanu. Oczywiście ma niesamowite moce i – w zależności od wersji – chce zniszczyć ludzi lub im pomóc.

Najnowsze dzieło jest pod tym względem nieco przewrotne. Cała historia jest przede wszystkim ukazana oczami nas, ludzi. Przeciwnika widzimy tylko wtedy, gdy dostępna technologia na to pozwala. Śledzimy go, staramy się przewidywać jego kolejne ruchy. Nie da się jednak ukryć, że Godzilla w tym wydaniu sporo ma z filmu katastroficznego. Rozpadające się wieżowce robią wrażenie.

Fabuła jest – trochę podobnie jak w Pacific Rim – tylko pretekstem. Piętnaście lat temu odkryto dziwne podziemne jaskinie, przy czym ewidentnie coś dużego opuściło już miejsce swojego dotychczasowego bytowania. Niebawem w Japonii dochodzi do katastrofy w elektrowni atomowej, w wyniku której cały obszar zostaje poddany kwarantannie. Wtedy też poznajemy głównego bohatera – jest synem, hmm, dyrektora elektrowni? Osoby odpowiedzialnej za bezpieczeństwo reaktora? W każdym razie mamy wielką tragedię, także rodzinną. Piętnaście lat później dzieciak dorósł, został saperem w wojsku, założył rodzinę.

By poetycko ugryźć temat – echa przeszłości nie dają mu spokoju. W zasadzie jedno echo pod postacią ojca, który za wszelką cenę stara się rozwikłać „zagadkę” katastrofy w elektrowni. W ten sposób bohater wraca do Japonii i zaczyna się zabawa z potworami. Uwaga, dalej będą spoilery.

Bo tutaj wielkie brawa do twórców trailerów, że pokazywali tylko Godzillę. Aż okazuje się, że „głównym” złym jest jakiegoś rodzaju gigantyczny insekt, który żywi się energią atomową. Tak, wiem jak to brzmi, ale fajnie jest zrobiony i miło się to ogląda na ekranie. Szczególnie, że samego stwora nie widać przez dużą część filmu, podobnie jak Godzilli. Gdy już jednak ich sylwetki pojawiają się, od razu kradną praktycznie cały czas antenowy. I nie ma w tym nic złego.

Jak mówiłem, całość ukazana jest z perspektywy ludzi. Świetnie oddano bezsensowność walki, kataklizm, którego nie da się powstrzymać. I ogrom samych stworów. Pojawiały się zarzuty, że Godzilla jest „za gruba”. Bujda, komputerowy twór wyszedł idealnie – zachowuje proporcje i czuć „siłę”. A ludzie? Gdzieś tam przewijają się w tle, obserwując starcie gigantów. I tak, znana z trailera scena skosu spadochronowego jest prze-genialnie zrealizowana.

Niestety, w filmie logika nieco kuleje. Nie chcę tutaj wyciągać scena po scenie co było nie tak, po prostu zdarzały się momenty, w których ewidentnie „coś nie grało” i czuć było zgrzyt. Podobnie gra aktorska – aktorzy byli i tyle w zasadzie można o nich powiedzieć. Nie przeszkadzali Godzilli. Jednak mimo wszystko film jest dobry. Miał ukazać potęgę Godzilli i to zrobił. Bardzo dobre efekty specjalne – choć znowu żeby było łatwiej i taniej całość dzieje się głównie w nocy – brak przesadnego patosu znanego z Pacific Rima oraz trzymanie się „kanonu”.

Godzilla podczas oglądania sprawia frajdę. A przecież o to chodzi w takich filmach, no nie?

Tagi:

O Chavez