Krótko i konkretnie

legorockTak właściwie można podsumować najnowszy – trzeci już – album łódzkiego Power of Trinity. Legorock z oczojebną okładką dotarło do mnie jeszcze przed premierą – w dodatku z autografami – miałem więc nieco czasu by osłuchać materiał, zastanowić się i w końcu coś nabazgrać.

Zacznę może od tego, że cała płyta to co prawda jedenaście kawałków, ale dość krótkich. Całość trwa nieco ponad pół godziny, więc sami przyznacie, że nie jest to wynik oszałamiający. Z drugiej strony – dzięki temu płyta nie nudzi i niezwykle szybko wpada w ucho. Nie czuć tutaj żadnych „zapychaczy” ani tego, że zespół stara się na siłę rozbudować kompozycje.

Same utwory są za to bardzo fajne. Znowu dostajemy większość po polsku i kilka po angielsku, przy czym trzeba przyznać, że one pasują w tym języku. Zresztą zespół sam wielokrotnie podkreślał, że woli śpiewać w ojczystym języku. Co ciekawe, na płycie pojawił się też wolniejszy kawałek, chyba najmniej ciekawy. Już przed premierą pojawiły się dwa single i trzeba przyznać, że są „radiowe”. Mam nadzieję, że złapią tak samo jak kawałki z poprzedniej płyty.

A jak muzycznie? Po raz kolejny odniosłem wrażenie, że zespół idzie w stronę bardziej rockowego i ciężkiego grania. Pierwszy album, który średnio mi pasował, był z mocnymi naleciałościami reggae. W drugim już było tego mniej. Ale Legorock to praktycznie jego zanik. Owszem, w sposobie śpiewania Koźby czasem coś tam jest, ale całościowo bliżej teraz zespołowi bardziej brytyjskiemu rockowi niż Jamajce. Swoją drogą – wokalista jest u mnie w czołowym topie jeśli idzie o męskie głosy w naszym kraju. Moc, plastyczność, charakterystyczny sposób śpiewania.

Tak samo dobrze płyta prezentuje się od strony tekstowej. Ciekawe konstrukcje nietypowe metafory i wersy dające do myślenia. Przy czym mam wrażenie, że poprzednia płyta była bardziej „radosna i optymistyczna”. Też poruszała cięższe tematy, ale mimo wszystko wydźwięk był pozytywny. Tutaj jest nieco więcej smutku, przy czym nie ma oczywiście mowy o jakichś cierpiętniczych tekstach. Raczej więcej w niej z życia i codzienności.

I już, więcej nie będzie. Płyta jest fajna. Nie powiela poprzedniej, zespół idzie dalej i szuka nowych brzmień. U mnie w aucie radośnie się już zadomowiła. Oby zyskała uznanie i pozostaje czekać na kolejną.

O Chavez