Bo każdy jest inny

carrieZa każdym razem gdy piszę o Kingu wspominam, że uważam go za autora absolutnie świetnego. Wiąże się to z tym, że jego nawet słabsze książki są na tle innych ciągle całkiem dobre, a na pewno „czytalne”. Nie da się jednak ukryć, że kilka z jego pozycji uzyskało już tytuł „kultowych”, a Carrie zdecydowanie zalicza się do tego grona. Z wielu powodów.

Swoją drogą książkę ostatni raz czytałem tak dawno temu, że pamiętałem tylko główny wątek i główne jej przesłanie. Stąd też z wielką przyjemnością książka wylądowała na czytniku i pozostała na nim przez dwa wieczory. O co w zasadzie chodzi? W niewielkiej miejscowości dochodzi do tragicznych wydarzeń. A dzięki zastosowaniu retrospekcji, wszystkiego dowiemy się ze szczegółami.

W miasteczku wraz z matką mieszka sobie Carrie. Przeciętna do bólu, wyszydzania i nielubiana. W socjalizacji z rówieśnikami nie pomaga jej matka – religijna fanatyczka. Carrie jednak dorasta, staje się kobietą, zaczyna mieć własne zdanie na wiele tematów. Zaczyna też rozumieć nietypową moc, którą odziedziczyła. King nie byłby sobą, gdyby nie było przecież elementów paranormalnych. Carrie posiada potężny dar telekinezy.

I tak dowiemy się o bieżących wydarzeniach, o ciągłych docinkach i poniżaniach. Aż tknięta wyrzutami sumienia jedna z dziewczyn postanawia „wynagrodzić” Carrie doznane krzywdy i namawia swojego chłopaka by ten zaprosił ją na bal szkolny. A to co się będzie działo na balu, to już musicie doczytać sami, a warto – oj warto.

Czemu jednak ta książka jest tak dobra? Przede wszystkim jest krótka. King ostatnio produkuje cegły, jednak dzieło z początku jego pisania wydaje się że zawiera samą esencję treści. Do tego dochodzi z jednej strony sama forma pisania – rozdziały poprzetykane relacjami świadków i cytatami z fikcyjnych opracowań naukowych. Do tego dochodzi sam język – oszczędny i bardzo przyjazny w czytaniu. Główny plus to jednak sama fabuła i sam pomysł.

King znowu wziął typowego człowieka, podkręcił go do maksimum, wyolbrzymił pewne roblemy i rzucił wśród innych. Bo serio – nigdy nie znaliście nikogo, kto był wyśmiewany w szkole? I to w zasadzie bez powodu? Carrie jest tak dobra, bo jest jedną wielką metaforą. Pod przykrywką niewyjaśnionych zdarzeń King pokazuje pewne problemy. Pewne patologie, które przecież są obok nas.

A że pisze przy tym świetnie, to w pewnym momencie zaczynamy nawet być „po stronie” Carry. Ja przynajmniej byłem. Zaczynałem ją rozumieć i było mi po prostu żal. Wszystko wydawało się w jej życiu iść nie tak, a to co działo się w finale – co może przerażające – ale odczuwałem że część z ludzi zasłużyła na to. Bo sama do tego doprowadziła.

Tak, jeśli nie czytaliście – trzeba nadrobić.

O Chavez