Bogowie

bogowieDługo starałem się sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byliśmy w kinie na polskim filmie. I coś mi się wydaje, że było to całe lata temu, gdzieś w 2005 roku. Pamiętam, bo była to nasza pierwsza randka połączona z kinem. Pamiętam nawet co oglądaliśmy – Skazanego na bluesa. Przypadek czy nie, ale główną rolę grał tam Tomasz Kot. I teraz, po dziewięciu latach, ponownie oglądamy Kota na wielkim ekranie.

Tym razem wcielił się on w postać Zbigniewa Religi – wybitnego chirurga, znanego głównie z przeprowadzenia pierwszej w Polsce udanej operacji przeszczepu serca. Później zaś zajął się projektem stworzenia sztucznego serca. Powiem szczerze, że nie znam szczegółowej biografii Religi. Nie mam więc zielonego pojęcia, jak bardzo scenarzysta – Krzysztof Rak – odbiegł od faktów.

Bogowie skupiają się na początkach kariery doktora w Polsce. Komunizm ma się jeszcze całkiem dobrze, w szpitalach rządzi ekipa „starej gwardii” mająca własne zdanie na temat wszelkich nowinek, które przeciekają przez żelazną kurtynę. W tym to właśnie środowisku stara się odnaleźć Zbigniew Religa. Początkowo pracujący jako docent w Warszawie, szybko zderza się z rzeczywistością i postanawia skorzystać z oferty – objąć własny szpital w Zabrzu. Dalej mamy praktycznie to, co możemy przeczytać w każdej notce o Relidze. Pierwsze operacje, nie zawsze udane, szarą codzienność PRL-u i w końcu pierwsze sukcesy.

Tutaj brawa należą się nie tylko dla wspomnianego scenarzysty, ale także i reżysera – Łukasza Palkowskiego. W filmie skupiono się z jednej strony na codziennych przeciwnościach losu, a z drugiej na ciągłych moralnych dylematach Religi. Mamy zaniedbywaną żonę, szaleńcze oddanie zawodowi, ale także i coraz większe problemy z nałogami – tytoniowym i alkoholowym. Uparte i bezkompromisowe dążenie do celu.

Kolejne brawa należą się aktorom, z fenomenalnym Kotem na czele. Po raz kolejny udowodnił on, że jak chce to potrafi zagrać. Jego interpretacja Zbigniewa Religi jest wręcz fenomenalna i dopracowana w najdrobniejszym detalu. Specyficzny chód, postawa ciała, układanie głowy podczas rozmów. I nieodłączne papierosy. Brawa i ukłony – przyćmił on co prawda resztę obsady, nie znaczy to, że oni wypadli słabo. Każda z pojawiających się postaci jest co najmniej dobrze zagrana i ani przez moment nie pojawia się żaden zgrzyt.

A jak odbiór? Cóż, oglądając miałem wrażenie, że to nie jest polski film. Niech to służy za najlepszą rekomendację. Jest poważnie, bywa śmiesznie, momentami mocno absurdalnie. Ale – sądząc po opowieściach rodziców – tak wtedy wyglądała rzeczywistość. Mamy historię niezwykle barwnej postaci, ale mamy też ukazane jej problemy. Przy czym warto tu zaznaczyć – nie czuć tutaj takiego typowego dla polskich dzieł „męczennictwa” i „mesjanizmu”.

Autorom udało się po prostu stworzyć ciekawą i barwną historię, a następnie sprawnie ją opowiedzieć, bez popadania w skrajności. Nie żałuję czasu spędzonego w kinie i nie dziwie się licznym pozytywnym recenzjom – faktycznie film wbija w fotel. A i kino Helios się postarało – zamiast zwyczajowych 29 minut reklamy przed seansem trwały tylko 27.

Tagi:

O Chavez