Młodzieżowo

igrzyska-smierciKontynuuje swoją misję czytania książek, które odniosły marketingowy sukces. Tym razem na tapetę trafiły Igrzyska śmierci. Tak, film dla leniwych też jest, zresztą widziałem go i pewnie kilka słów o nim także napiszę. Na początek zajmijmy się jednak książką.

Od razu na dzień dobry zaznaczę, że lubię fantastykę.Tą post-apokaliptyczną także. Druga sprawa to tak zwany target. Igrzyska śmierci ewidentnie skierowane są raczej do nastolatków, ewentualnie osoby które nie czytają zbyt dużo. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie po lekturze. Mamy więc fantastyczny świat Panem, który – wedle różnych plotek – jest Ameryką po zniszczeniach wojennych. Świat po upadku odbudował się nieco sferyczny. Centralne miejsce zajmuje stolica – Kapitol, dysponujący rozwiniętą techniką. Wokół niego zgromadzone są w formie okręgów Dystrykty. Aktualnie jest ich dwanaście i każdy specjalizuje się w wytwarzaniu innego dobra.

Kiedyś dystryktów było trzynaście, jednak podniosły one powstanie. Nie udało się ono i ukazując swoją potęgę Kapitol zrównał z ziemią ten, z którego się rozpoczęło. Aby dystrykty o tym nie zapomniały, ustanowiono Głodowe Igrzyska. Na specjalnie przygotowanej arenie co roku walczą trybuci – przedstawiciele poległych. W to wszystko wrzucona jest Katniss Everdeen, jak się okazuje niezwykła mieszkanka dwunastego dystryktu, która zastępuje wylosowaną do Igrzysk swoją siostrę.

Cała książka to właśnie prezentacja sytuacji panującej w dystrykcie oraz obserwacje samej Kat. Później przygotowania do walki na arenie i sama potyczka. Nie będzie chyba spoilerem – szczególnie że cykl to trylogia – że bohaterka przeżywa. I zasadniczo wszystko jest ok. Język sprawny, czasem może aż za prosty. Wiele rzeczy, które można samemu wywnioskować, w końcu ktoś przekazuje czytelnikowi wprost. Po to chyba, żeby ten na pewno wszystko zrozumiał. Oczywiście skoro mamy młodą bohaterkę musi zostać wpleciony wątek romantyczny i to od razu tragiczny, a jak. Plus- o czym oczywiście nie wspomniałem – Kat pochodzi z rodziny gdzie zginął ojciec, matka przez jakiś czas się „odcięła” i to ona musiała wszystkich utrzymać przy życiu. Rozumiecie teraz, zdystansowana bohaterka, skrzywdzona w młodości, która boi się otworzyć i odsłonić. Zaufać komuś.

Druga sprawa to sam wykreowany świat. Nie do końca jakoś widzę, by niewielkie dystrykty były w stanie utrzymać gospodarkę i z taką łatwością poddawały się totalnej kontroli. Ot, przyjąłem na wiarę wizję autorki i nie szukałem w niej większej logiki. Wtedy lektura była przyjemnością. Drażni też jedno-wymiarowość postaci. Gdy kogoś poznajemy praktycznie od razu wiemy jaki będzie. W zasadzie można określać ich zero-jedynkowi. Szkoda że Suzanne Collins nie wysiliła się o więcej odcieni szarości.

I dlatego właśnie uważam, że Igrzyska Śmierci to całkiem fajna książka młodzieżowa. Pomimo poruszania problematyki cięższej, jak państwo totalitarne i pełna kontrola obywateli, wszystko podane jest w sposób bardzo przystępny i prosty (nawet uproszczony). I nie ma w tym nic złego. Jeśli jednak szukacie skomplikowanej fabuły i charakterystycznych bohaterów, może jednak warto sięgnąć po coś innego. A ja zabieram się za tom drugi.

O Chavez