Ho ho, minęło ponad pół roku od momentu kiedy dostałem najnowsze Need for Speed Most Wanted na Vitę. Ograłem i jakoś było tyle innych tematów, że ciągle napisanie paru zdań odkładałem na później. No i w końcu nadeszło to później.
Na początku dwa słowa wyjaśnienia. Nie jestem maniakalnym fanem serii Need for Speed. Za to wybornie bawiłem się przy Burnout Paradise, czyli poprzedniej ścigałce od Criteriona. A wiem, że wiele osób strasznie krytykowało nowe Most Wanted. I zarzucało mu, że to już nie jest Need for Speed.
Ja nie mam tego problemu. I bawiłem się świetnie.
W grze przybywamy do wirtualnego miasta. Naszym celem jest pokonanie najlepszych wirtualnych kierowców i zdobycie tytułu most wanted. Dodatkowo, każde pokonanie takie przeciwnika daje nam możliwość zdobycia jego samochodu.
Ale to nie wszystko. Poza wyścigami możemy normalnie poruszać się po mieście. A w nim jest co robić. Możemy „zaczepiać” policję i starać się zgubić pościg. Możemy też wyszukiwać rozrzucone po mieście wyścigi dodatkowe. Ich wygrywanie pozwoli nam rozbudować auta.
Celowo liczba mnoga, bo w mieście rozrzucone są dodatkowe samochody. Wystarczy podjechać, wcisnąć przycisk i już przeskakujemy do nowej bryki. I od razu mamy dostęp do nowych wyścigów. A gdy i to nam się znudzi, możemy wyszukiwać fotoradary, billboardy albo bramki, które należy niszczyć.
Bardzo wygodny jest sam interfejs. Pod krzyżakiem mamy dostęp do szybkiego menu, z którego możemy wybierać wyścigi, zmieniać auta albo je ulepszać. Wszystko bardzo intuicyjne.
Od strony graficznej także brak zastrzeżeń. Jak na małą konsolkę jest bardzo ładnie. A i muzyczka radośnie przygrywa podczas wyścigów.
Serio, nie rozumiem narzekających. Przynajmniej w wersji na Vitę Most Wanted jest fenomenalnie grywalne. Do tego wszystkiego dochodzi czteroosobowy multiplayer. Tak, to nie klasyczne Need for Speed. Ale to ciągle fenomenalna ścigałka.
Spróbuj NFS Run – cholernie liniowa ale sprawiła mi chyba najwięcej frajdy z całej serii
Wydaliby na Vitę 🙂