Does anyone have a hammer?

Jeremy Clarkson znany jest przede wszystkim jako prowadzący z programu Top Gear. Poza tym wydał jednak już dość sporo książek. Jedna z serii, w której jak dotąd ukazały się cztery pozycje, nosi tytuł Świat według Clarksona. Jest to tak na prawdę wybrany zbiór felietonów, jakie pojawiają się w gazecie. Jako fan Top Geara, nie mogłem sobie odpuścić ich lektury.

Jeśli ktoś widział jakikolwiek odcinek Top Gear, albo czytał choćby jeden tekst Clarksona, ten praktycznie zna już całą serię. Felietony o dziwo są bardzo mało powiązane z motoryzacją. Skupiają się głównie na wydarzeniach bieżących lub Anglii. Jeremy nie zostawia suchej nitki na prawie, politykach czy zwyczajach swoich rodaków.

Oczywiście nie ma mowy o poprawności politycznej. „Obrywa się” wszystkim praktycznie po równo. I autor kompletnie nie przejmuje się, jakie mogą być konsekwencje jego „niepoprawności politycznej”, którą swoją drogą też wyśmiewa. Świat według niego jest taki, jaki prezentuje w Top Gear. Ma być po jego myśli, albo wcale. A ekologów należy się pozbyć.

Nie ma co ukrywać, Clarkson nie jest geniuszem pióra. To nie są intelektualne, wyważone felietony – poważne polemiki na poważne tematy. To lekka rozrywka. Jeremy często ma absurdalne pomysły i rozwiązania. Jednak nie można odmówić mu poczucia humoru i błyskotliwości. Swoją drogą, jeśli ktoś sądzi, że tylko u nas są debilne przepisy i pomysły polityków, powinien poczytać felietony Clarksona. Wszędzie chyba jednak jest tak samo.

Od pierwszych felietonów po ostatnie widać jednak niesamowity progres. Nie wiem, czy to zasługa tłumacza, ale im „nowsze”, tym teksty są lepsze. I nie chodzi tu o zamieszczony poziom absurdu – bo tego ciągle jest sporo. Chodzi o to, jak Clarkson posługuje się słowem pisanym. Po prostu widać, że literacko i warsztatowo rozwija się.

Mógłbym tutaj opisywać felieton po felietonie, ale to kompletnie mija się z celem. Jeśli ktoś nie lubi absurdalnego poczucia humoru, nie polubi tych książek. Mimo wszystko czytelnik musi wykazać się dużą dozą dystansu do otaczającego świata.

Na kolosalny minus zasługuje za to kindlowe wydanie. Pomijam fakt, że przypisy zamiast po każdym felietonie wywędrowały na koniec książki. Ale sam jej skład to katastrofa. Często brak polskich znaków, przecinków, kopek. Ba, nawet wykrzykników. Nagminnie za to zamiast „o” pojawia się 0 (czyli zero) a zamiast „i” – 1. Tak jakby program do OCR źle wczytał tekst. Dla książek w cenie około 25zł to karygodne.

Polecam wszystkim miłośnikom „lekkiej” lektury i dużej dozy absurdu. Może niekoniecznie wydania elektroniczne, które ewidentnie wymagają poprawek, ale zakładam, że „papierowe” są pozbawione wspomnianych defektów.

O Chavez