Czemu zmieniać dobre?

poradnikpozytywnegoPoradnik pozytywnego myślenia był dla mnie totalnym szokiem. Książka strasznie mnie wciągnęła. I – co logiczne – bardzo spodobała. Zresztą o tym już pisałem. Po lekturze postanowiliśmy jednak zapoznać się też z jej filmową adaptacją. No bo skoro książka była fajna.

Z tego co się orientuję, to ekranizacja przyniosła nagrody między innymi dla odtwórczyni głównej roli – Jennifer Lawrence. O głównym bohaterze, granym przez Bradleya Coopera, jakoś było ciszej. Ale powoli. Zawsze się zastanawiałem, jak wygląda tworzenie takiego rodzaju filmów. Oglądałem wszelkie przecieki z planu Władcy Pierścieni i wiem jak pracował Jackson. Wiem też jak podchodził do dzieł Tolkiena.

Nie wiem niestety jak podeszli scenarzysta i reżyser do książkowego pierwowzoru. Wyobrażam sobie jednak scenę, gdy wchodzi „boss” i rzuca sakramentalne – ok, bierzemy świetną książkę, wywalamy połowę wątków, pozostałe miksujemy, wszystko wyjaśniamy na dzień dobry. A to co zostanie, dodatkowo ogłupiamy. A w zasadzie to nie musicie czytać książki, ja wam wszystko opowiem.

Serio. Nie rozumiem jak można było skopać tak nietuzinkową książkę. I po co? Poradnik pozytywnego myślenia w wydaniu książkowym nie jest jakoś wybitnie skomplikowany. Nie posiada zawiłej fabuły, ale jest ciekawy. Pozostawia pewne sfery niewiadomymi, dzięki czemu chce się poznać dalsze losy bohatera. I jego przeszłość. W filmie nas tego pozbawiono. Totalnie spłycono jego problemy. No i puentę podano na dzień dobry.

Czemu?

Filmowy Poradnik pozytywnego myślenia to typowa amerykańska komedia romantyczna. I podejrzewam, że gdybym nie czytał książki, oceniłbym ją mniej surowo. Ale niestety książkę czytałem. A później zobaczyłem, co z niej zrobiono. I zapłakałem.

Nie mam tutaj nic do montażu czy aktorów. Ok, inaczej wyobrażałem sobie Pata. Inaczej „grał” w mojej wyobraźni. Ale ok, jestem w stanie zrozumieć różnice. Szczególnie że faktycznie dobrze zagrała Lawrence. Nie do końca normalną, mocno nieprzewidywalną. Ale i smutną i skrzywdzoną. Pozostała obsada też nie raziła, nawet jeśli ich role diametralne różniły się od książkowych pierwowzorów.

Tylko że to wszystko jest mało istotne. Bo najpierw czytałem książkę. Gdyby nie ten fakt, pewnie opisałbym film jako przeciętny. Średni, z ciekawymi momentami i bardzo interesującą kreacją Jennifer Lawrence. I dość luźną rolą Roberta de Niro. Ale w konfrontacji z literackim pierwowzorem film poległ. Tu nie ma tej radości, tej ekscytacji codziennością. Nie ma też tajemnicy i mroczniejszych stron ludzkiej natury.

Szkoda, że bardzo dobrą książkę „zamerykanizowano”. Serio – poczytajcie, a film wrzućcie daleko na liście „do obejrzenia”.

O Chavez