500 złotych i 10 punktów!

burnout-paradiseNie jestem jakimś wielkim miłośnikiem „samochodówek”. Ot, znam kanon, trochę czasu spędziłem na różnych rasach, mam nawet pada. Kiedyś posiadałem też kierownice, ale to było bardzo dawno temu i już skończyła swój żywot. Pamiętam, że jak wychodziło Burnout Paradise na komputery, to zagrywałem się w demo. Ale jakoś ciekawsze były inne gry. No ale skoro w promocji można było teraz kupić ten tytuł za 5zł, to nie mogłem nie skorzystać.

Powiem od razu – zdecydowanie warto. Pierwsze, co rzuca się w uszy, to ścieżka dźwiękowa. Bardzo dobrze dobrane, głównie „mocne” i „agresywne” rockowe utwory przy których aż chce się wdepnąć gaz go podłogi. Drugie to grafika – bardzo ładna nawet jak na obecne standardy. A efekty zniszczeń – coś pięknego.

Ale powoli. Burnout Paradise nie jest typową „ścigałką”. W zasadzie to samochodowy sandbox. Czyli mamy miasto, na której w wielu miejscach umieszczono punkty startowe różnego typu zawodów. I tylko od nas zależy, co tak właściwie będziemy robili. Jako początkujący kierowca zaczynamy oczywiście z paroma słabymi autami, by wraz z wygrywaniem konkurencji zdobywać uznanie i nowe pojazdy. A „sława” odzwierciedlona jest poziomem wirtualnego prawa jazdy. Zaczynamy z „D” i zdobywamy coraz wyższe.

Samych konkurencji jest kilka. Od prostych wyścigów, poprzez polowanie na przeciwników i ucieczkę przed pościgiem, aż po spowodowanie jak największej kolizji czy wykonanie różnorodnych sztuczek kaskaderskich. Wszystko to jest mocno przemyślane a dzięki różnorodności – gra się nie nudzi. Możemy wybrać się na wyścig, który nie ma jednak wytyczonej trasy. Oznacza to, że znamy tylko punkt startu i metę, a gra podczas jazdy może nam sugerować trasę poprzez włączanie kierunkowskazów na skrzyżowaniach.

Możemy więc „spokojnie” pruć do mety, albo przeszkadzać innym kierowcom. Model zniszczeń, wraz z towarzyszącymi mu animacjami – jak już wspominałem – jest wykonany niezwykle ciekawie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by „takedownować” przeciwników. Oczywiście oni mogą wykonać podobne manewry w stosunku do nas. Frajda jednak jest niesamowita.

Możemy też „poobijać” się na drodze albo polując na innych kierowców, albo starając się dotrzeć do określonego punktu na mapie w jednym kawałku. Ewentualnie pobawić się w kaskadera i starać się uzbierać odpowiednią liczbę punktów. Albo wygenerować ogromny karambol na drodze.

Jeździmy więc sobie po mieście i odkrywamy punkty rozpoczęcia kolejnych konkurencji. Dodatkowo na mapie umieszczone są warsztaty oraz lakiernie. Ten pierwszy naprawia nam uszkodzony pojazd, ten drugi zaś doładowuje „nitro”, dzięki któremu znacznie przyspieszamy. No i złomowiska – to nasze bazy, w których przechowywane są wszystkie pojazdy jakie udało nam się odblokować lub upolować.

Pisząc „upolować”, mówię dosłownie. Co jakiś czas dostajemy informację, że na ulicę miasta wyjechał nowy pojazd. Jeśli chcemy, aby znalazł się on w naszym garażu, musimy odszukać go i zniszczyć. Bardzo sympatycznie.

Powiedzmy sobie wprost – Burnout Paradise to nie jest symulator. To przede wszystkim zręcznościówka, która daje niesamowicie wiele frajdy podczas grania. Do tego dochodzi jeszcze multiplayer. W dowolnym momencie możemy „przeskoczyć” do trybu online i ścigać się z innymi graczami.

A to jeszcze nie wszystko. W grze ukryto wiele zadań pobocznych do wykonania. Część tras „ukryta” jest za zółtymi barierkami. Niebieskie lampy sygnalizacyjne oznaczają skoki specjalne, okraszone dodatkową animacją. Do tego banery twórców gry – Criterion Game – które należy zniszczyć. Jest co robić i co szukać.

Wszystko to sprawia, że aż chce się grać. Chce się jeździć po mieście w poszukiwaniu wszystkich wyzwań. Odblokowywać nowe miejsca i wyszukiwać „smaczków”. Albo zwyczajnie pokręcić się po mieście. Zdecydowanie polecam wszystkim miłośnikom dobrej zabawy. Poziom trudności nie jest wygórowany a liczba „zachęcaczy” do dalszej gry jest przeogromna.

O Chavez