Perkusista Nirvany

grohlMało jest chyba osób, które nie słyszały o Nirvanie. Zespół-legenda ze swoim hymnem „zbuntowanych”. Pamiętam jak z wielką przyjemnością czytałem Dzienniki Cobaina. Ale to nie o nim wpis. W Nirvanie na bębnach popisy dawał Dave Grohl. I oto jego (po)wołanie.

Powiem szczerze, że nigdy specjalnie nie śledziłem poczynań Dave’a. Jasne, wiedziałem że po Nirvanie zajął się Foo Fighter i gościnnie udzielał się w paru projektach. Jak mało wiedziałem. Zacznę od tego, że książka nie jest pisana przez żadnego ghost-writera. Paul Brannigan to znany dziennikarz muzyczny, który ma bardzo sprawne pióro. Powoduje to, że Oto moje (po)wołanie czyta się niezwykle szybko i przyjemnie. Nawet pomimo tego, że książka nie należy do najkrótszych.

Na ogromny plus należy zaliczyć autorowi fakt nakreślenia tła. Poznajemy więc tutaj nie tylko młodego Grohla. Brannigan nakreślił całą muzyczną scenę jaka ówcześnie funkcjonowała w Stanach. Dzięki temu sam także z przyjemnością dowiedziałem się jak rodził się amerykański punk – ale nie tylko. Jest tu także nieco o jego brytyjskich korzeniach. Rozdziały „wprowadzające” są fenomenalną dawką informacji o gatunku. I choćby dla nich warto książkę przeczytać.

A w tym wszystkim pojawia się Dave Grohl. Samouk, który postanawia bębnić jak najlepsi. I jest w tym dobry. Wraz z nim poznajemy kolejne zespoły, aż docieramy do tych największych w swoim gatunku. Kapitalne jest to, że całość jest bardzo szczegółowo umiejscowiona w realiach. wiemy, jakie zespoły wtedy grały, czemu jedne były popularne a inne nie. Wiemy też jak ludzie je odbierali. Paul Brannigan przeprowadził masę wywiadów i to zaprocentowało. Historia ubarwiona jest o liczne wypowiedzi osób, które brały w nich udział. Efekt jest niesamowicie pozytywny.

A w tym wszystkim Dave Grohl. Grający w zespołach i z ludźmi, których podziwiał w młodości. „Szalony” i magnetyzujący, jak mówią o nim towarzysze. W końcu – po różnych zawirowaniach – trafia do Nirvany. Całe szczęście, że w samej książce jest to tylko epizod. Sam Dave niechętnie się wypowiada o tym momencie swojego życia. Po śmierci Cobaina zresztą zaczęło się sypać także jego własne. Na szczęście jego miłość do muzyki pozwoliła na podniesienie się z dołka i rozpoczęcie nowej drogi – Foo Fighters.

Dalej to praktycznie historia tego zespołu, przeplatana „skokami w bok” Dave’a. Nie oznacza to, że zawsze było różowo. Zespół miał swoje problemy, wzloty i upadki, a sam Grohl cały czas starał się zerwać z etykietą „tego gościa z Nirvany”. I zdecydowanie mu się to udało. Czytając książkę wyłonił mi się z niej obraz muzyka kompletnego. Pełnego pasji i miłości do tego co robi. Nie bojącego się eksperymentować i chodzić własnymi drogami, jeśli tak podpowiada mu intuicja.

Jako niedoszły i niespełniony muzyk mogę powiedzieć, że świetnie go rozumiem. I zazdroszczę z całego serca. Po przeczytaniu za to inaczej spojrzałem na samego Dave’a. Z większym szacunkiem i większym uznaniem. I mam nadzieję, że to ciągle nie jest jego ostatnie słowo.

O Chavez