Nie jestem jakimś wielkim fanem postapokalipsy. Znam kanoniczne tytuły, lubię Fallouty, po kilkanaście razy widziałem Mad-Maxa. Nawet w Neuroshimę grałem. Nie kręci mnie to jednak na tyle, by latać po starych bunkrach i schronach i udawać, że świat się skończył. Lubię jednak dobrą książkę, a Metro 2033 Dmitrija Głuchowskiego już od jakiegoś czasu było mi polecane od różnych znajomych.
Jak to zwykle w postapokalipsie bywa, nastąpiło wielkie atomowe bum i znany nam świat przestał istnieć. Akcja całej powieści dzieje się na terenie Rosji, konkretnie Moskwy. Choć to stwierdzenie mocno na wyrost.
Moskiewskie metro zostało stworzone z myślą o pełnieniu funkcji bunkra przeciwatomowego. Nic więc dziwnego, że ludzie znaleźli w nim schronienie. Na wiele lat. Zagłada miała miejsce w 2013 roku, zaś akcja powieści dzieje się – niespodzianka – w 2033.
Ludzie zamieszkali w metrze. Przystosowali otoczenie na tyle, na ile potrafili. Zasiedlili stacje, aczkolwiek nie wszystkie. Hodują zwierzęta, uprawiają rośliny. Starają się przetrwać. Nieoświetlone tunele łączące stacje budzą grozę. Podobnie jak stwory, przychodzące z powierzchni.
Nie nazwałbym Metra „klasycznym” horrorem. Są w nim elementy grozy, nieznanego i nadprzyrodzonego, ale to głównie powieść przygodowa, osadzona w takich a nie innych realiach.
Fabuła jest niezwykle prosta – jedna ze stacji – WOGN – jest nękana przez dziwne stwory, których nie daje się pokonać. Z misją poinformowania głównego miasta metra – Polis – zostaje wysłany mieszkaniec atakowanej stacji, Artem. I przez niemałą liczbę stron będziemy mu towarzyszyć.
Gdy czytałem opis fabuły od razu skojarzyła mi się z Falloutem, gdzie mieliśmy uratować schron. Przez całą lekturę wyczuwałem gdzieś w tle naleciałości Strugackich. Książka jest niezwykle „rosyjska” jeśli idzie o sam świat. Ciężko to wyjaśnić, jeśli nie zna się żadnego innego autora zza wschodniej granicy.
No dobrze, w każdym razie książka ma pokaźną objętość, przygód jest więc sporo. Głuchowski skupia się przede wszystkim na opisach samego metra. Jak żyją w nim ludzie, jak dopasowują je do swoich potrzeb.
Kreśli sytuacje polityczną i ekonomiczną, tworząc cały żyjący ekosystem. I powiem, że wychodzi to bardzo fajnie. Cały wymyślony świat jest zdecydowanie mocną stroną powieści. Misja Artema staje się więc niejako pretekstem do ukazania różnych ludzkich zachowań.
Oczywiście metro – choć stara się – nie jest do końca samowystarczalne. Na powierzchnię, do zrujnowanej Moskwy, wysyłani są co jakiś czas Stalkerzy, którzy przeszukują zgliszcza i zaciągają pod ziemię wszystko, co może się przydać.
Metro 2033 jest zdecydowanie bardzo ciekawą pozycją. Momentami smutna i zmuszająca do refleksji, w sposób bardzo plastyczny przedstawia jednak „życie pod ziemią”. Wpadająca nieco w filozoficzne tony, nie przekracza jednak granicy znużenia i sztuczności.
Co ciekawe, Głuchowski dokonał pewnego rodzaju eksperymentu i udostępnił cały stworzony przez siebie koncept innym twórcom. Stąd też na rynku w ramach Uniwersum Metro można znaleźć kilka pozycji innych autorów.
Rosyjskie sf = dobre sf 🙂 Przeczytam
Tak, wiele na to wskazuje 🙂 2034 jest jednak już nieco słabsze. Ale Piter potem z tego uniwersum znowu trzyma poziom 🙂
„Niebawem” recenzje pozostałych na blogu 😛
Obie książki bardzo dobre, co prawda 2033 trochę lepsze, ale mimo to zachęcam to przeczytania obu.