Full Circle

full_circlePamiętam, jak w 1999 roku kupiłem kasetę „Human Clay” zespołu Creed. Nie żebym był od razu jakimś wielkim fanem. Po prostu podobało mi się to, co grali. Niestety wydany w 2001 roku album „Wheathered” jakoś mnie niezbyt zaciekawił. Od tamtego czasu – będzie już z 10 lat – jakoś przestałem się interesować dziejami zespołu. Jedyne co mi się obiło o uszy to fakt, że przestał istnieć. Zaskoczeniem był więc dla mnie fakt, że pojawiła się nowa płyta. Dobrze mieć dobrze poinformowanych znajomych.

Nauczony doświadczeniem trzeciego albumu studyjnego, postanowiłem najpierw rozejrzeć się po sieci i posłuchać, jak brzmi nowy materiał. Singiel Overcome wydał mi się na tyle ciekawy, że postanowiłem zainwestować niecałe 40 złotych. W zamian dostałem 12 utworów o łącznej dlugości prawie 51 minut. Zacnie. Fajna okładka, jednak nie okładką człowiek żyje. Najważniejsze jest to, co zostało wypalone na płytce CD. Z ciekawostek powiem, że dostępny jest też zestaw CD + DVD z bodaj zapisem jak powstawał album, ale jako że wielkim fanem nie jestem, to nie mialem zamiaru bulić na to ponad 80 złotych. Za w sumie jedną dodatkową piosenkę na albumie.

Otwierający Overcome jest szybszy, głośniejszy i cięższy niż to, co dotychczas prezentował Creed. I w zasadzie można tak podsumować cały album. Drugi Bread of Shame także nie pozwala odetchnąć. Dopiero trzeci na płycie A Thousand Faces to wolniejszy kawałek. Cóż jednak z tego, skoro zaraz za nim pojawia się jeden z moich ulubionych utworów – szybki Suddenly. Piąty kawałek to nieco wolniejszy i bardziej melodyjny Rain. Wydawało mi się, że to kolejny kandydat na miano radiowego singla i nie myliłem się. Czytając artykuł na Wikipedii można znaleźć informację, że powstał do niego teledysk.

On My Sleeve to kolejna wolniejsza ballada. Jednak żeby była jasność, to nie są znane choćby z „Human Clay” całkowicie wolne i nudne utwory, przy których można zasnąć. W balladach na „Full Circle” wiele się dzieje, są zmiany tempa, są zmiany nastroju. Nie nudzą, nie usypiają. Zresztą tytułowy Full Circle – mój absolutny faworyt – też zaczyna się spokojnie od klimatycznej zagrywki gitarowej. Spokojne zwrotki prowadzą jednak do energetycznego refrenu. Po nim czas na kolejny spokojniejszy numer – Time. Nieco mocniejszym uderzeniem jest następujący po nim Good Fight, który pomimo faktu, iż nie jest najszybszy, to dobrze doładowuje baterie słuchającego. Płytę zamyka The Song You Sing, nieco melancholijny z początku, skrywający w sobie jednak całkiem sporą dawnę emocji i energii.

„Full Circle” zaskoczyła mnie. Nawet bardzo – ta płyta raczej nawiązuje do „My Own Prison” i nieco do „Human Clay” niż do „Wheathered”. Stapp świetnie operuje głosem, gitary chodzą jak trzeba, perkusja jest urozmaicona. Jedyne, na co mogę narzekać, to fakt zbytniego momentami wyciszenia basu. Za to cała reszta – pięknie. Utwory trwają średnio około 4 minut, dzięki czemu nie nudzą się. Dodatkowo całość została dobrze połączona – wokal mimo wysunięcia na pierwszy plan nie zagłusza sekcji instrumentalnej. Sam Tremonti chyba zakupił nowe efekty gitarowe, bo brzmi brudniej i bardziej zadziornie.

Album ten to – jak dla mnie – największe pozytywne zaskoczenie 2009 roku. Creed wrócił z ogromną energią i chęcią grania, którą słychać na płycie. Mam nadzieję, że nie jest to jednorazowa przygoda i kolejna płyta będzie jeszcze lepsza i jeszcze bardziej rockowa.

Ocena: 4+/6

Tagi:

O Chavez