Legend: Hand of God

legend-handDiablo to seria, którą znają chyba wszyscy gracze. Można powiedzieć nawet więcej – tytuł ten stał się synonimem kultowości, przynajmniej jeśli mowa o gatunku Hack & Slash. Nic więc dziwnego, że twórcy często odnoszą swoje dzieła do wspomnianej serii. Tak było w przypadku Lokiego, tak jest i przy recenzowanym właśnie Legend: Hand of God. Czy jednak tytuł ten dorówna kultowi Diablo?

Techland, dystrybutor gry, stara się być równorzędnym partnerem jeśli idzie o rynek gier PC. Najpierw wydany z rozmachem Loki. Tym razem otrzymujemy wersje całkowicie polską – oznacza to przetłumaczenie nie tylko napisów, ale także nagranie ścieżki dźwiękowej. Tutaj właśnie jest element marketingu – w jedną z ról wcieliła się Joanna Jabłczyńska. Dla antyfanów – zdjęcia aktorki umieszczone na ładnym i kolorowym opakowaniu są dość małe. Dla fanów – w grze wciela się ona w postać Luny, która towarzyszy bohaterowi przez cały czas. W samym pudełku znajdziemy absolutne minimum, czyli płytę DVD oraz instrukcję. I tutaj nastąpił drugi zgrzyt (drugi, bo fanem aktorki nie jestem) – właśnie owa książeczka. Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale zamieszczenie wszystkich instrukcji wyłącznie wielkimi literami jest pomysłem bardzo niedobrym. Dodatkowo, same wyrazy dzielone są bez myślnika, co dodatkowo utrudnia lekturę. Bardzo zły pomysł.

Drugi zgrzyt następuje nieco później – przy instalacji. Owszem, sama ona przebiega bezproblemowo. Instalowane jest także dodatkowe oprogramowanie, niezbędne do prawidłowego działania gry. Gdzie więc problem? Przy ponownym włożeniu płyty, program chce się znowu zainstalować… Nic, że przed chwilą graliśmy – za każdym razem przy odpalaniu płyty będziemy musieli anulować instalacje. Gdy już jednak w końcu rozpoczniemy grę, będzie nam dane obejrzeć intro. Tutaj muszę wspomnieć, że jest to bardzo dobrze zrobiony film – zarówno fabularnie jak i graficznie. Po nim zostaniemy przeniesieni do menu, gdzie czeka nas kolejna niespodzianka. Legend to tytuł tylko single player. Szkoda, że nie udostępniono zabawy sieciowej.

Warto za to powiedzieć nieco o fabule – wiele lat temu, w świecie Aris otworzono portal, „za którym czaiły się cienie.” Oczywiście te zaczęły siać spustoszenie we wspomnianej krainie. W końcu ludzie, pod przewodnictwem Targona i brata Halgana, zebrali armię i zepchnęli złe stwory do portalu. Następnie zapalili magiczny płomień, „którego żar unicestwiał każdego demona, co odważył się doń zbliżyć.” Założono Zakon Świętego Płomienia, który miał pilnować portalu wraz z ogniem. Niestety, czego można się było spodziewać, płomień zostaje zgaszony, a zło znowu zalało Aris. Gracz wcieli się więc w Targona, adepta Zakonu, starającego się odnaleźć artefakt – Rękę Boga. Za scenariusz odpowiedzialna jest Susan O’Connor (Gears of War, Dungeon Siege II) i potrafi w kilku miejscach bardzo pozytywnie zaskoczyć. Oczywiście, nie ma się tutaj spodziewać dzieła na miarę Planescape: Torment, aczkolwiek jak na gatunek Hack & Slash jest bardzo dobrze.

Zaskoczyć może fakt, że do gry otrzymujemy gotową postać. Nie ustawimy rasy, płci, wyglądu czy imienia. Gramy Targonem i jedyny wpływ, jaki na niego mamy, to wybór profesji oraz rozwój cech. Te pierwsze rozwiązano za to w dość ciekawy sposób – dostępnych jest pięć dróg (Siły, Sprytu, Magii, Natury i Wiary), z których wybieramy główną i poboczną. Każda zaś z nich zawiera dwanaście umiejętności, które będziemy mogli poznawać i rozwijać po wydaniu na nie punktów umiejętności. Cechy są dla odmiany standardowe i jednoznaczne – siła, zwinność, kondycja i inteligencja. Oczywiście zależą od nich inne wartości, jak atak czy zdrowie. Z początku obawiałem się, że narzucona postać nieco obniży zabawę. Na szczęście tak się nie stało – duże możliwości rozwoju zapewniają właśnie wspomniane drogi oraz umiejętności ułożone w drzewka. Dodatkowo, po uiszczeniu pewnej opłaty możemy wyzerować dotychczasowy rozwój. Da to możliwość eksperymentowania, jaka kombinacja dróg pasuje nam najbardziej.

Jak na H’n’S przystało, w grze występuje masa przedmiotów – od mieczy, łuków i pancerzy, po wszelkie mikstury many i życia. Oczywiście z biegiem gry ich współczynniki będą rosły, wymagania odnośnie naszych cech minimalnych także. Szkoda, że graficznie niektóre przedmioty są identyczne. Różnią się tylko opisem. Standardem jest, że wszelki ekwipunek widać na postaci. Sam układ karty bohatera jest przejrzysty – otrzymujemy sylwetkę po lewej stronie, na którą możemy „zakładać” kolejny sprzęt. Do dyspozycji oddano dwie zakładki na ekwipunek, w których każdy przedmiot zajmuje inną liczbę „kratek”. Ciekawym pomysłem jest przycisk porządkowania, który domyślnie ma jak najszczelniej upakować wszystko i oszczędzić miejsce. Niestety, nie zawsze działa on tak, jak powinien. Zdarzało się, że musiałem ręcznie poprawiać po nim ułożenie ekwipunku.

Grą sterujemy głównie za pomocą myszy. Oczywiście istnieją skróty klawiaturowe, które można dowolnie skonfigurować. W sterowaniu bez szaleństw – lewy przycisk myszy to bieganie lub akcja, prawy zaś to ataki specjalne, które można skonfigurować w odpowiednim miejscu interfejsu. Do tego dochodzi kółko myszy, odpowiadające za obroty i zbliżenia kamery. Wspominając o interfejsie – jest on bardzo przejrzysty. Sprowadza się na dobrą sprawę do poziomej belki umieszczonej na dole ekranu, gdzie zebrano wszelkie niezbędne informacje i przyciski. Poza mapą, znajdującą się w górnym rogu. Na belce, w jej lewej części, skonfigurować można klawisze myszy – przypisać im np. korzystanie z jakiejś umiejętności. Oczywiście jest też miejsce na paski many i życia oraz przyciski, przenoszące do dziennika zadań, ekwipunku wraz z „kartą postaci” oraz ekran umiejętności. Wszystko jest więc łatwo dostępne. Dodatkowo, w świecie gry napotkamy magiczne portale – są to miejsca, służące do szybkiego przemieszczania się. Znane na pewno miłośnikom Diablo – zbierając odpowiednie runy, możemy teleportować się do nich z dowolnego miejsca. Ciekawie rozwiązano dziennik zadań. Znajduje się na nim mapa, wraz z zaznaczonym miejscem wykonania aktualnej misji. Te dzielą się na główne i poboczne. Co w tym ciekawego? Ano fakt, że poznając nowy region, w dzienniku pojawią się wszystkie dostępne zadania – część jako nieaktywna, przeznaczona dopiero do odkrycia. Jako że postacie także oznaczone są na mapie, bardzo ułatwia to grę. Dodatkowo, jeśli mają do przekazania jakąś istotną informację – nad ich głowami pojawia się zielony znaczek.

Napisałem już wiele, ale nic nie wspomniałem o istotnym aspekcie – grafice. Cóż, mamy rok 2008, więc ta jest oczywiście w pełni trójwymiarowa. Do zwizualizowania toczonych potyczek zastosowano Cinematic Combat System, mający je „urealnić”. Odznacza to się tym, że nasz bohater będzie stosował inne ciosy w walce z małym przeciwnikiem, a inne z olbrzymem. Niestety, mnie jakoś to nie zachwyciło. Sama grafika także nie „powala na kolana”. Owszem, na najwyższych ustawieniach wygląda bardzo ładnie. Zastosowanie Luny jako kursora także jest ciekawym pomysłem – poza komentowaniem świata, rzuca ona na niego swoje światło. Bardzo pomaga to w jaskiniach. Przeciwnicy wykonani są starannie, tak samo otoczenie. Animacje ruchu wyglądają za to nieco dziwnie, szczególnie bieganie Targona. Największe zastrzeżenia mam jednak do samego silnika gry. Wiedźmin na identycznym komputerze wyglądał zdecydowanie lepiej. Oczywiście wpływ na to może mieć fakt, że świat Legend: Hand of God nie jest podzielony na moduły, które wczytują się po pół godziny. Gra wypada więc średnio, przynajmniej jeśli idzie o płynność animacji przy różnych ustawieniach grafiki.

Jak wspominałem na początku, gra doczekała się polskiej wersji językowej. Nie doszukałem się jakiś rażących błędów czy niedoróbek. Obawiałem się za to gry lektorów – szczególnie Joanny Jabłczyńskiej. Zaskoczono mnie. Głosy są dobrane bardzo dobrze, zaś komentarze Luny nieraz wywołały mój uśmiech. Aktorka postarała się i wczuła w postać Luny. Komentarze, które powinny być zabawne, faktycznie śmieszą. To jest chyba najlepsza rekomendacja. Tym bardziej smuci fakt, że tak „po macoszemu” potraktowano instrukcję. Nie wiem jak sprawa wygląda w Czarnej Edycji, ale jeśli podobnie, to bardzo niedobrze.

Jak mi się grało? Prosto. Idziemy, sieczemy wszystko, czasem porozmawiamy z jakąś postacią, idziemy dalej, sieczemy… Schematyczne, charakterystyczne dla gatunku. Grafika nie odrzuca, fabuła jest całkiem przyjemna, szczególnie jeśli będziemy się w nią wczytywać. Ciekawym rozwiązaniem jest udostępnienie skrytki. Otrzymamy ją dopiero po wypełnieniu zadania dla jednego z BN-ów. Same misje nie są jakość szczególnie wyszukane – głownie Co mnie zdziwiło? Że gra mnie nie znudziła. Bawiłem się nią tak długo, aż wypełniłem ostatnie zadanie. Brak teraz tylko trybu multiplayer, by wraz ze znajomymi uratować świat. Problem mam za to inny – Legend: Hand of God na dobrą sprawę nie wnosi nic nowego do gatunku. To nie Icewind Dale, gdzie otrzymywaliśmy możliwość stworzenia i pokierowania losami całej drużyny. Ba, to nawet nie Diablo, które udostępniało tryb sieciowy, który po dziś dzień cieszy się dużą popularnością. Z drugiej strony, grając w Legend otrzymałem kilkanaście godzin relaksującej „rozwałki”. Jeśli więc ktoś lubi tego typu gry, zdecydowanie powinien zapoznać się z tym tytułem. Cena w okolicach 70 złotych za wersję podstawową na pewno nie jest wygórowana.

Grę do recenzji dostarczyła firma Techland.

Grafiki pochodzą ze strony dystrybutora gry.

Ocena: 4.5 / 6
Producent: Master Creating
Wydawca: dtp AG / Anaconda
Dystrybutor PL: Techland
Data premiery: 12 października 2007
Data wydania PL: 18 marca 2008
Wymagania sprzętowe: 2GHz, 512 MB RAM, GeForce 6800 lub Radeon 9500, 5 GB HDD
Graliśmy na: Mobile AMD Sempron 3400+, 2048 MB RAM, ATI Mobility Radeon X1600 256 MB
I…: dopiero po ustawieniu rozdzielczości na 800×600 dało się sensownie grać

Redakcja: Beata 'teaver’ Kwiecińska-Sobek
Pierwotnie opublikowano na: http://gry.polter.pl/Legend-Hand-of-God-c16241

O Chavez